Książkę tę przeczytałam w oryginale. Planowałam ją już wcześniej przeczytać, ale dostałam taką. Dowiedziałam się też, że podobno w przyszłym roku ma mieć premierę film. To jeszcze bardziej zachęciło mnie do zabrania się za nią. Sądziłam, że to będzie jakaś typowa młodzieżówka, ale tak nie było. Niesamowicie mnie ona poruszyła.
We do not remember days, we remember moments.
Główni bohaterowie tej powieści to Theodore Finch i Violet Markey. Są oni tak różnymi osobami, że nie powinni nawet wpaść na siebie. Theodore nazywany jest w szkole dziwakiem przez innych uczniów. Ma on niewielu znajomych. Jego sytuacja rodzinna również nie jest idealna. Matka nie interesuje się swoimi dziećmi tak, jak powinna. Theodore zawsze może liczyć na swoją siostrę. Chłopak uwielbia tworzyć i grać na gitarze w swoim pokoju. Natomiast Violet jest całkowitym przeciwieństwem. To typ popularnej dziewczyny, randkującej z gwiazdą baseballa. Jest piękną blondynką, która nosi brzydkie okulary. Uwielbia pisać.
W ich życiu brakuje jasności. Każdy z nich zmaga się ze swoimi problemami. Rok temu dziewczyna straciła swoją siostrę, której jej teraz bardzo brakuje. Violet była z nią w samochodzie, kiedy to się wydarzyło. Ona przeżyła, a Eleanor nie. Dziewczyna obwinia się, a od tego czasu nie wsiadła do auta. Miewa także koszmary. Rodzice martwią się o swoją córką. Natomiast Finch rozmyśla ciągle o śmierci. Często wspomina o różnych metodach na samobójstwo. Życie go przytłacza.
Pewnego dnia spotykają się oni na szkolnej wieży. Ktoś tu kogoś wtedy uratował przed upadkiem. Pojawia się zrozumienie między nimi. Dochodzi do ich częstszych spotkań ze względu na szkolny projekt. Wyruszają zatem w podróż.
Występują rozdziały z perspektywy dziewczyny i chłopaka. Dzięki nim wiele dowiadujemy się, co tak naprawdę oni myślą o tym wszystkim. Akcja książki nie gna jak szalona, ale przyjemnie się czyta.
Okładka (oryginalna) jest śliczna. Może mieć to coś wspólnego z tym, że jest niebieska. Na żywo wygląda jeszcze lepiej z tymi karteczkami. Nie podoba mi się to, że ma ona takie maleńkie wyblakłe miejsca, które nie wyglądają estetycznie. Jeśli chodzi o polską okładkę uważam, że jest ona taka sobie. Na okładce jest napisane, że jest to następne Gwiazd naszych wina. Podczas czytania faktycznie zauważyłam kilka nawiązań do tej książki, ale również do Papierowych miast. Jednakże ta jest, zdecydowanie, dużo lepsza.
Samobójstwo, śmierć, depresja i inne różne choroby to trudne tematy poruszane w literaturze. Pani Niven znakomicie wyszło przedstawienie niektórych z nich. Autorka, przede wszystkim, skupiła się na głównych bohaterach, a nie na tych drugoplanowych. Bohaterowie są mądrymi ludźmi, mimo ich tak młodego wieku. Nie byli irytującymi postaciami. Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów myślałam, że znam zakończenie. Tak się nie stało. Książka nie należy do lekkich młodzieżówek, jeśli o takie wam chodzi. Jest to dość smutna, ale piękna historia. Liczę, że i Wam uda się ją przeczytać.
xoxo
Julia
Jejku.. ta oryginalna okładka jest przepiękna *.*
OdpowiedzUsuń"Gwiazd naszych wina" mi się nie podobały, więc mam nadzieję, że ta książka będzie lepsza i bardziej przypadnie mi do gustu.
Pozdrawiam, Ola
bookwithhottea.blogspot.com/
Cieszę się, że posiadam ją w oryginale. :DD
UsuńJa uważam, że zarówno zagraniczna jak i polska wersja okładki są śliczne. Zaciekawiłaś mnie tą książką. Już kilka razy się na nią natykałam, a teraz w końcu mam ogólny obraz tego, co się w niej dzieje. I mi się spodobało. Na pewno przeczytam! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Book Prisoner! :)
PS Czy tylko mnie tak denerwują te porównania na okładkach do innych książek? To jest wręcz odpychające, kiedy widzę jakiś tytuł, a na okładce widnieje informacja "jeszcze lepsze niż Igrzyska śmierci", "kolejne Gwiazd naszych wina", "nowa wersja Pięćdziesięciu twarzy Greya" - noż kurde!
Oj, nie tylko ciebie to denerwuje. :>
UsuńPlanowałam tę książkę przeczytać, ale zawsze kiedy byłam w bibliotece, omijałam ją. Znajdywałam jakieś ciekawsze pozycje, a tą pozostawiałam na półce. Po tym czasie przeczytałam już parę pozytywnych opinii na temat "All bright places" i muszę się przyznać, że żałuję, iż pomimo tylu okazji jeszcze jej nie przeczytałam. Myślę, że w końcu mi się to uda, a wtedy będę tak poruszona jak Ty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No to teraz poluj na nią w tej bibliotece. :D
UsuńJuż zapolowałam! Stoi sobie na półce i czeka aż skończę "Hobbita". Już nie mogę się doczekać! :D
UsuńNo i bardzo dobrze. :DD
UsuńJak zauważyłam to porównanie do "Gwiazd naszych wina", to trochę zniechęciło mnie to do powieści Niven, ale cieszę się, że mimo wszystko ją przeczytałam, bo okazała się świetna. Co do okładek, to obydwie mi się podobają, ale ta amerykańska odnosi się też do treści, co zawsze jest mile widziane ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
houseofreaders.blogspot.com
To porównania bywają naprawdę irytujące. ;/
UsuńTeż nie lubię tych wszystkich porównań do innych książek! A co do okładki, to chyba jednak bardziej podoba mi się polska. ;) A sama książka zajmuje specjalne miejsce i na półce i w moim sercu, bo bardzo mi się podobała i ogromnie mnie wzruszyła. Na pewno jeszcze do niej wrócę. ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi słyszeć, że Ciebie też tak wzruszyła ta książka. ;)
UsuńMam wrażenie, że to będzie coś w klimatach Gwiazd naszych wina, czyli coś idealnego dla mnie, bo uwielbiam tę książkę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To Read Or Not To Read
W takim razie musisz sięgnąć i po ten tytuł. ;)
Usuń