"Słodkie szaleństwo"
Belle Aurora
Premiera 7 sierpnia
Max Leokov mógł się tylko przyglądać, jak ludzie wokół niego znajdują szczęście w miłości.
W jego życiu był taki czas, kiedy nie tylko pragnął miłości, lecz także, co ważniejsze, dla niej żył.
Kochał już raz. Z całych sił.
Jednak teraz nie ma śladu po tym uczuciu. Zostało złamane serce i córeczka, którą trzeba się zaopiekować.
Nie ma wątpliwości, że serce Maksa zasługuje na drugą szansę.
Helena Kovac poświęciła mnóstwo czasu nauce.
Harowała jak wół, by ukończyć studia.
Nie ma czasu na miłość.
Ona nawet nie ma czasu na chwilę zapomnienia.
Książki i praca to całe jej życie. Pozostałe sprawy są drugorzędne.
Kiedy Max i Helena łączą siły, aby pomóc córce Maksa Ceecee, oboje są zaskoczeni niesamowitym przyciąganiem, które pojawia się między nimi.
Cynik i pracoholiczka.
Kiedy miłość w nich uderza, zwala ich z nóg.
Ale miłość potrafi zadawać też ból. Max coś o tym wie.
Rozdział pierwszy
Helena
– Helena, poczta! – krzyczy z kuchni mój tata.
Zrywam się i zeskakuję z łóżka. Próbuję iść szybciej, niż mogę, przez co ślizgam się w skarpetkach po podłodze. Na efekty nie trzeba długo czekać. Tak mocno walę kolanem w szafkę nocną, że stojące na niej ramki ze zdjęciami spadają, a szklanka z wodą przewraca się na rozłożony podręcznik.
Sapię z szeroko otwartymi oczami, chwytając się szafki z nadzieją, że ból minie, lecz agonia trwa. Doznanie z każdą chwilą jest coraz bardziej rozdzierające. W przebłysku jasności umysłu myślę sobie: To koniec… właśnie tak to się skończy.
No dobrze, trochę dramatyzuję, ale, niech mnie diabli, to naprawdę boli!
Och, dobry Boże.
Pulsujące kolano drętwieje. Pewnie będę jedną z niewielu osób, którym amputowano kończynę z powodu uderzenia w szafkę nocną. A może nawet jedyną? Tak czy inaczej, zostanę tylko kolejnym numerkiem w statystykach. Czołgam się do drzwi, po czym padam, umierająca, w progu.
– Tato, pomocy! – wołam, licząc, że przybędzie na ratunek.
– Nie! – odkrzykuje po chwili.
Chciałabym powiedzieć, iż jest okropnym ojcem, który pragnie mojej śmierci, jednak byłaby to nieprawda. Wspaniały z niego ojciec, chociaż lubi nieco dramatyzować (myślicie, że niby po kim to odziedziczyłam?). Raz albo dwa twierdziłam, co prawda, że umieram, ale w tym przypadku to nie żart. Zaczyna mi się robić ciemno przed oczami. Widzę światełko w tunelu.
– Tato, pomóż mi! Mdleję! – krzyczę spanikowanym głosem.
– Co teraz? Zacięłaś się papierem, czy umyłaś w palec? – Wzdycha ciężko.
Moją twarz wykrzywia grymas, kiedy za pomocą łokci podciągam się do pozycji siedzącej.
– Po pierwsze, staruszku, mówi się „uderzyłaś”, a nie „umyłaś”. Musisz popracować nad swoim angielskim. Po drugie, tym razem uderzyłam się naprawdę mocno. Moje życie wisiało na włosku. Gdybym nie nakleiła plastra w odpowiednim momencie, nawet chirurg nie zdołałby ocalić mojego małego palca.
Śmiech wypełnia kuchnię.
– Tak, może mój angielski jest słaby, ale ty, kochanie, bolisz mnie w tyłek.
Chichoczę. Tata bywa doprawdy uroczy.
– Mówi się: „jesteś wrzodem na moim tyłku”! Boże!
Podnoszę się, zapominając o obrażeniach. Dochodzę do wniosku, że już tysiąc pięćset sto dziewięćset razy oszukałam śmierć i nie umarłam z powodu niezdarności. Swobodnie używam tego słowa. Czasem mojemu ciału wydaje się po prostu, że wie, co robi, więc nie zważa na sygnały z mózgu. Porusza się wówczas na autopilocie, którego inni nie posiadają. Z tego, co wiem, to moja specjalna umiejętność.
Podpierając się o ścianę, kuśtykam do kuchni. Sukces, w końcu dotarłam na miejsce! Tata nawet nie podnosi wzroku znad gazety, by przekonać się, czy wszystko w porządku po niemal śmiertelnym wypadku.
– Nic mi nie jest, dziękuję za troskę! – mówię głośno ze zmarszczonymi brwiami. – Nie, naprawdę wszystko gra, nie potrzebuję lodu. Cóż z ciebie za wspaniały rodzic! Ojciec roku po raz kolejny w akcji.
Tata przymyka powieki, wzdycha, po czym wznosi oczy do nieba, z pewnością dziękując Bogu za cudowną córkę. Powinien być Mu wdzięczny.
Jestem najlepsza.
Nagle przestaję utykać, podchodzę i obejmuję go od tyłu za szyję, a następnie kładę brodę na łysiejącej głowie.
– Pewnego dnia umrę od uderzenia w palec u nogi, a wtedy będziesz musiał wyjaśniać lekarzom przeprowadzającym autopsję, dlaczego nigdy nie wspominałeś o innych tego typu zdarzeniach. Pewnie wezwą cię na przesłuchanie lub wsadzą za zaniedbanie.
Śmieje się tubalnie, a ja całuję go w policzek. Biorę ze stołu kopertę i wyjmuję list. Jednak zanim przeczytam, zmierzam do lodówki po sok jabłkowy.
Gdy siadam, tata pyta:
– Co u Natalie?
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Ostatnio ciągle jest zajęta. Nie ma za bardzo, kiedy pogadać.
Marszczy brwi.
– Znajdzie czas. Nina dzwoni każdy dzień. Zadzwoń ty. Dziś.
Zaczynam czytać, a z każdym kolejnym zdaniem serce bije mi coraz mocniej. Otwieram szerzej oczy, pod koniec zaś nie mogę ukryć uśmiechu.
– Chyba nie musisz się martwić o Nat. – Przesuwam kartkę w jego stronę. Skanuje wzrokiem tekst z twarzą pozbawioną wyrazu. – Wkrótce będzie miała towarzystwo.
– Nowojorski Ośrodek Rehabilitacyjny. – Czyta na głos.
Wyrzuciwszy ręce w górę, wiwatuję.
– Właśnie tak! Jadę do Nowego Jorku!
Ramiona mu opadają.
– Dlaczego wszystkie mnie opuszczacie? – mruczy.
Ujmuję jego dużą dłoń i opanowuję entuzjazm.
– Przecież nie wyjadę na zawsze, tato. To wspaniała okazja. Rozmawialiśmy o tym.
– Wiem. – Prostuje się. – Będziesz się uczyć oraz pracować, a w pewny dzień wygrasz dużą nagrodę, bo taka jesteś mądra.
Jak na kogoś, kto kiepsko mówi po angielsku, to doprawdy wzruszający komplement. Mrugam, by pozbyć się łez.
– Dziękuję, tato.
Otwierają się tylne drzwi, przez które wchodzi mama z zakupami. Kiedy dostrzega nas z tatą, nasze złączone dłonie i smutne twarze, z westchnieniem upuszcza torby.
– Ktoś umarł? – pyta.
Okej, dramatyzm mogłam odziedziczyć też po mamie.
Podchodzę do niej z listem. Trzyma go w drżących dłoniach, czytając z przerażeniem.
– Nowy Jork – szepcze. A potem zaczyna płakać. I śmiać się. I znowu płakać.
Przytula mnie mocno, kołysząc.
– Och, kochanie. To cudownie. Tak się cieszę! – Gardło zaciska mi się z emocji, gdy zamykam oczy, pozwalając mamie się obejmować. Czasem do szczęścia wystarczy jedynie ciepło matczynego uścisku. Całuje mnie w skroń. – Dasz sobie radę. A teraz zadzwoń, żeby przyjąć tę ofertę, nim ktoś cię ubiegnie. – Otworzywszy oczy, widzę niepocieszonego tatę. Waham się, na co mama szepcze: – Będzie dobrze, obiecuję.
Zawsze wspierała mnie najbardziej ze wszystkich. Mocno wierzy w to, że warto podążać za marzeniami, dokądkolwiek nas one nie doprowadzą. Całuje mnie jeszcze raz, a po chwili puszcza, odwraca się oraz klepie w tyłek. Ze śmiechem odbieram od niej kartkę, po czym idę do pokoju. Chwytam z biurka telefon, aby wybrać numer podany w liście.
– Dzień dobry, chciałabym porozmawiać z – zerkam szybko na podpis – Jamesem Whittakerem.
– Z kim mam przyjemność?
– Helena Kovac – przedstawiam się. – Pan Whittaker czeka na mój telefon.
– Proszę chwilę poczekać.
– Oczywiście.
Zamykam oczy, słuchając muzyczki płynącej z głośnika. Zamierzam dołączyć do śpiewania refrenu żywiołowej piosenki, lecz następuje kliknięcie, po którym dociera do mnie głęboki, acz sympatyczny głos.
– Witam panią, pani Kovac. Z tej strony James Whittaker. Mam nadzieję, że przynosi mi pani dobre wieści.
Uśmiecham się szeroko.
– Dziękuję za propozycję.
– To ja powinienem dziękować najlepszej studentce na roku. Proszę jednak nie trzymać mnie w niepewności. – Już lubię tego gościa. – Akceptuje ją pani? Wiem, że wymaga przeprowadzki, ale obiecuję, iż pokryjemy koszty, a także pomożemy w znalezieniu tymczasowego lokum.
Dobrze wiedzieć.
– Chętnie podejmę pracę na tym stanowisku, panie Whittaker. Moja siostra mieszka w Nowym Jorku, więc raczej zatrzymam się u niej.
– Proszę, mów mi James. Świetnie. Bardzo się cieszę, że dołączysz do naszego zespołu. Jak tylko prześlesz mailowo zgodę, możemy ruszać. – Przerywa na chwilę, a następnie pyta ostrożnie: – Kiedy byłabyś w stanie zacząć?
Dziś jest wtorek. Zastanawiam się przez moment.
Ile czasu zajmie mi spakowanie wszystkiego i rozpoczęcie nowego życia?
– Może od poniedziałku? Czy to za wcześnie?
Jamesowi wyrywa się parsknięcie.
– Ani trochę.
To się dzieje. To się naprawdę dzieje.
– Nie mogę się doczekać. – To prawda.
– Po prostu przyjedź. Przez pierwszy tydzień będziemy cię wdrażać, a potem zaczniemy umawiać pacjentów. Co ty na to?
– Brzmi dobrze – niemal szepczę.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń śmiało. Podam ci mój prywatny numer. – Dyktuje go i dodaje szybko: – Wiem, jak to jest być nowym w mieście. Pięć lat temu sam tego doświadczyłem, dlatego dopilnuję, abyś przeszła przez ten proces możliwie bezboleśnie.
Wow. To takie miłe. Uwielbiam swojego nowego szefa!
– Dziękuję, panie Whitt… – Urywam błyskawicznie. – Dziękuję, James. Nie mogę się doczekać.
– Do zobaczenia w poniedziałek.
Rozłączywszy się, dziękuję Bogu, że mój pracodawca nie okazał się starym, wrednym dupkiem. Nadal trzymając telefon w dłoni, dzwonię pod jeden z numerów dodanych do szybkiego wybierania.
– Siema, małpo, właśnie o tobie myślałam – wita mnie siostra.
Prycham.
– Czyżby? Niech zgadnę… zobaczyłaś kobietę z brodą, która ci o mnie przypomniała?
– To był spleśniały ser.
Rechoczę, jednak po chwili się opanowuję.
– Nat, dzwonię nie bez powodu…
Wzdycha.
– Ktoś umarł?
– Nie, nikt nie umarł! – krzyczę, poirytowana. – Jezu, co za nienormalna rodzina!
– Powiedziałaś to tak poważnie, że niby co miałam sobie pomyśleć? Na śmierć mnie wystraszyłaś!
– Wybacz. Po prostu mam sprawę, to wszystko – wyjaśniam.
Na moment zapada cisza.
– Jaką? – pyta podejrzliwie.
– Mogłabyś znaleźć dla mnie mieszkanie?
Niemal widzę jej zdziwioną twarz.
– Um, kochana, nie będzie ci łatwiej zrobić tego samej, skoro ja nie mieszkam już w Kalifornii?
– Pewnie tak. – Milczę chwilę. – Oczywiście, że nie miałam na myśli Kalifornii. Potrzebuję lokum w Nowym Jorku. Tam dostałam pracę, więc wynajmowanie czegoś w Kalifornii byłoby niemądre. – Szczerzę się. – No siema, sąsiadko!
Sapnięcie, później cisza.
– Bez. Jaj.
– No bez.
– Natychmiast przestań kłamać, jędzo!
Wybucham śmiechem.
– Szybko poszło. Ale serio, nie żartuję. Przeprowadzam się do Nowego Jorku i potrzebuję mieszkania. Szybko… bardzo.
– Jak bardzo? – pyta, zaszokowana.
– Na poniedziałek.
Gdy słyszę uderzenie, a potem męski jęk, wiem, że ofiarą ekscytacji został najprawdopodobniej Asher.
– O mój Boże, to cudownie! Dlaczego nie wspominałaś, że starasz się o pracę tutaj, ty kłamliwa mendo?
Po sposobie, w jaki rozmawiamy, można by odnieść wrażenie, iż nie znosimy się z siostrami, ale prawda jest taka, że bardzo się kochamy. Po prostu dość nietypowo to okazujemy.
Entuzjazm przejmuje nade mną kontrolę.
– Jeszcze nie znalazł się chętny na wynajęcie mojego mieszkania, zatem wychodzi na to, że zostaniemy prawdziwymi sąsiadkami! Będziesz mogła przychodzić, gdy tylko zechcesz. Będziemy razem jeść oraz gotować, a także u siebie nocować. – Sapie, a potem krzyczy: – Ale zarąbiście!
Przygryzam wygiętą w uśmiechu wargę.
Nie mogę się doczekać poniedziałku.
Wcześniej przeczytałam "Miłość po sąsiedzku" tej autorki i już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po drugą książkę z tej serii "Friend-Zoned". :D Pamiętam, że wielokrotnie mnie bohaterowie rozbawili i liczę, że i tu będzie podobnie. ^^
Znacie autorkę? :) Zamierzacie przeczytać "Słodkie szaleństwo"?
♥ Julia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz